dzieci bawiące się na trawniku wśród wielkich baniek mydlanych, w tle rzeka, kolorowa ramka wokół

Ostatnie dni karnawału. Wprawdzie rok mamy szczególny, niezbyt sprzyjający hucznym imprezom, ale może to dobry moment, by bardziej refleksyjnie podejść do tematu zabawy. Czy zabawa jest nam potrzebna? Jeśli tak, to do czego? Pytanie czy bawią się tylko dzieci możemy odłożyć do lamusa, bo wiemy, że nie… Zabawa może uczyć, może rozwijać kompetencje społeczne, sprzyjać podtrzymaniu poczuciu dobrostanu – po prostu ładować nam baterie, by zmagać się z codziennymi wyzwaniami. Kiedyś, bardziej chyba niż dziś, pełniła ważną rolę w przeżywaniu cyklów roku obrzędowego i przez to podtrzymywała tradycje, przekazywała ludowe wierzenia i zwyczaje, pomagała zrealizować ważne życiowe zadania, jak np. znalezienie męża czy żony.

Zabawa – tylko dla ludzi?

Otóż nie! Dziś, gdy internet, zalany jest zdjęciami śmiesznych kotków, małpek, osiołków itd., chyba nie ma człowieka na Ziemi, który kwestionowałby fakt zabawy zwierząt. Jeszcze niedawno naukowcy bardzo ostrożnie podchodzili do uczuciowości i emocjonalności zwierząt i pewnie dlatego uważali, że bawią się tylko małe zwierzęta i tylko po to, by ćwiczyć przyszłe umiejętności ważne dla przeżycia – sprawność, zwinność, umiejętność walki i polowania. Jednak coraz więcej jest dowodów na to, że zwierzęta często bawią się, bo… bo tak! Z ciekawości, z powodu radości, którą im to daje, z tego, że spadł śnieg lub świeci słońce, bo spotkali kumpla, albo bo mieli ochotę. W dawnym (bardzo dawnym) numerze National Geographic jest opisana scena, którą obserwowali naukowcy z arktycznej stacji badawczej. Zaalarmowani przez jednego z pracowników o zbliżającym się niedźwiedziu polarnym, ludzie pośpiesznie schowali się w budynku. Niestety nie zdążyli zabrać przywiązanego na zewnątrz psa i z niepokojem przyglądali się jak zbliża się do niego wielka bestia. Nagle niedźwiedź wyraźnie zmienił decyzję co do psa – i zaczął się z nim bawić. Nie tylko go nie zjadł (mimo, że musiał być głodny), ale wracał potem kilka razy, by znów się bawić z psem. Nie dla każdego psa kończy się to tak szczęśliwie, ale jednak: zachowanie tego niedźwiedzia świadczy o tym, że wolał się bawić, niż najeść…

Zabawa czy nauka

U ludzkich dzieci od najwcześniejszych tygodni życia właściwie trudno rozgraniczyć zabawę od uczenia się. Niemowlaki godzinami wydają różne dźwięki, machają nogami, obserwują świat dookoła. Co je do tego popycha? Ciekawość? Życiowa konieczność? Wiemy, że muszą to robić, by prawidłowo się rozwijać, niepokoimy się, gdy są nadmiernie spokojne. Na tym etapie ich życia nie kwestionujemy tego, że do prawidłowego rozwoju zabawa i zabawki są im potrzebne. Johan Huizinga dowodził wręcz, że zabawa, gra, współzawodnictwo (Tomasello uważa, że raczej współdziałanie) leżą u podstaw ludzkiego działania. Jeszcze w przedszkolu dajemy dzieciom mnóstwo czasu na zabawę. Ale już w szkole sadzamy je na wiele godzin w ławkach, stawiamy naukę przed zabawą. Nasze wymagania, by dziecko było poważne, odpowiedzialne, przestało się wreszcie wygłupiać – rosną. Chcemy dobrze przygotować je do dorosłych obowiązków i wyzwań.

Wiele badań pokazuje, że wraz z rozpoczęciem nauki, dzieci dość szybko tracą naturalną ciekawość i spada ich kreatywność. Czy tak musi być? W ostatnich latach dużą popularność zyskują alternatywne poglądy na szkołę, wśród nich te, które kładą nacisk na aktywność dziecka, podążanie za jego zainteresowaniami. Specjaliści spierają się, czy lepsza jest szkoła tradycyjna, gdzie uczeń siedzi grzecznie w ławce, słucha nauczyciela i ładnie odtwarza zadane lekcje, czy też ta, w której dziecko szuka wiedzy w dużym stopniu samo, choć pod okiem nauczyciela, który tu często staje się bardziej tutorem, przewodnikiem ku dorosłości. Nie ulega wątpliwości, że nauka jest potrzebna, podstawy wiedzy, którą zdobywamy w szkole pomagają nam rozumieć świat i właściwie ocenić różne zjawiska (a przynajmniej powinny). Ale też szkoła zbyt często staje się mozołem i opresją. Tymczasem wiele badań dowodzi, że wiedza nabywana bez zaciekawienia i w stresie nie zostaje w głowie…

Kryzys w edukacji, kryzys zabawy

Burzliwe dyskusje o kształcie edukacji, o kondycji dzieci, nawet o utraconym dzieciństwie zostawmy teraz na boku. Czy w tle nie czai się też kryzys zabawy? Z jednej strony świat chyba nigdy nie był tak rozbawiony: powstają nawet place zabaw dla dorosłych. Nieustannie jesteśmy kuszeni możliwością dobrej zabawy, komercyjny świat zachęca i przypomina, że bawić można się przez całe życie. Chyba nigdy wcześniej w dziejach ludzkości ten radosny, beztroski czas nie rozciągał się tak daleko poza dzieciństwo, tak daleko poza wyznaczone ku temu okresy roku. Z drugiej strony zabawa dzieci, ich swobodny, pozbawiony nadzoru dorosłych czas, jest coraz częściej ograniczany. Z troską wybieramy zabawki (tylko edukacyjne! Moje dzieci mi to wypominają), zapisujemy na dodatkowe zajęcia (owszem, bierzemy pod uwagę ich zainteresowanie), prowadzimy na fajne imprezy w muzeach, jeździmy na wakacje w ciekawe miejsca. Ale, jak przeczytałam kiedyś gdzieś – dzieciaki otoczone są przez to, co stworzą dla nich dorośli. Nawet jak umkną naszej kontroli i rozsiądą się przy komputerze, smartfonie, przy grach czy na społecznościówkach – to są to „obszary” stworzone przez dorosłego. No i umówmy się, która matka pozwoli teraz dziecku szwendać się po okolicy bez nadzoru, gdy tyle niebezpieczeństw czai się wokół. Tymczasem pojawia się coraz więcej głosów psychologów, że zostawienie dzieci samym sobie, nuda, eksperymentowanie, samodzielnie wymyślona i zorganizowana zabawa jest w rozwoju dziecka nieoceniona. Właściwie jest to zabawa, która uczy, i to uczy życia!

Finał sporu o równowagę między zabawą a nauką jeszcze daleko przed nami. Ale nie zapominajmy, że mózg lubi się bawić. Pobudza to jego ciekawość i pcha do badania świata wokół. Z tego nastawienia rodzi się rozwój cywilizacji, nowe odkrycia, a także zwykła radość życia.